Silencio
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Podania o genetyki

5 posters

Go down

Podania o genetyki Empty Podania o genetyki

Pisanie by Narrator Wto Lut 18, 2014 8:00 pm


Podanie o genetykę bądź umiejętność składamy w tym temacie. Powinno uwzględniać ono historię nabycia lub dziedziczenie, wpływ na życie i wszystko co uznacie za stosowne. Pozostawiamy formę zupełnie dowolną. Odpowiedź z odmową, bądź przydzieleniem otrzymacie w wiadomości prywatnej. Na każdego użytkownika przypada tylko jedna genetyka lub umiejętność, czyli jeśli jedna z postaci już takową posiada, multikonta nie mogą. Nie ma też możliwości, aby jedna postać posiadała dwie genetyki bądź umiejętności.

Legilimencja oraz oklumencja są umiejętnościami bardzo rzadkimi oraz trudnymi w opanowaniu, dlatego będziemy ostrzej oceniali podania i niechętnie przydzielali postaciom poniżej trzydziestego roku życia (chyba że argumentacja będzie naprawdę dobra).

Animagia (miejsca: 5):
- Connor O'Malley - wilk

Wille, pół wile i ćwierć wile (miejsca: 5):
- Ethel Rosier - ćwierć wila

Legilimencja (miejsca: 2):

Oklumencja (miejsca: 2):

Wilkołactwo (miejsca: 5):

Wampiryzm (miejsca: 2):

Jasnowidzenie (miejsca: 2):

Metamorfomagia (miejsca: 2):

Narrator
Narrator


Liczba postów : 288

Powrót do góry Go down

Podania o genetyki Empty Re: Podania o genetyki

Pisanie by Connor O'Malley Sro Mar 05, 2014 3:41 pm

„Wyrd bið ful aræd!”
~ fragment staroangielskiego tekstu, oznaczający „Losu nie da się oszukać”


Uciekałem. Gałęzie krzaków smagały mnie po kolanach, nogi niosły mnie przed siebie, pomiędzy uprawne pola i dalej w stronę majaczącego na horyzoncie lasu. Byłem wściekły. Mama znów skrzyczała mnie za to, że stłukłem wazon, chociaż nie byłem nawet blisko niego. Po prostu byłem zły, że nie pozwala mi pójść do Briana, ta złość narastała a chwilę potem zabytkowy wazon pękł z trzaskiem. Oczywiście dostało mi się pasem, a przecież nie zasłużyłem! Wybiegłem więc z domu, trzaskając drzwiami i pobiegłem na pola. Nie obchodziło mnie, że mama była w końcowych miesiącach ciąży, chciałem żeby to dziecko się nie urodziło! Było mi tak dobrze z rodzicami, a teraz oni chcieli się mnie pozbyć na rzecz jakiegoś śliniącego się, różowego bahora. Pola były moim domem. Tysiące lasy przemierzałem je wzdłuż i wszerz, poznałem każdy ich zakątek, przyjaźniłem się z wesołym Leśnym Ludkiem. Nie bałem się, że się zgubię. Kiedy wszedłiem pomiędzy drzewa, poczułem jednak ukłucie strachu. Robiło się już ciemno, a jeśli była rzecz którą na wsi wpajało się dzieciom odkąd tylko były w stanie zrozumieć mowę, to było to „Nigdy nie zostawaj na dworze po zmroku”. Wściekłość nadal przetaczała się jednak we mnie falami, więc nie wyobrażałem sobie by wrócić teraz do domu. Biegłem przez las, a potem przez pola, dopóki nie rozbolały mnie nogi i nie złapała mnie zadyszka. Chciałem być sam. Wiedziałem, że jestem już na terenie Parku Narodowego Burren. Potrzebowałem miejsca w którym mógłbym odsapnąć, być całkiem sam i schronić się, bo wiedziałem już, że na noc do domu nie wrócę. Znałem tu każdy kąt, więc skierowałem nogi w stronę wzniesienia, na którym stał dolmen.

Odwiedzałem dolmen już dwa razy, ale zawsze z kimś starszym i zawsze w dzień. W nocy monument sprawiał wręcz upiorne wrażenie i niemal oczekiwałem, że zza kamieni wysoczy duch jakiegoś dawno zmarłego, barbarzyńskiego wodza. Przycupnąłem przy kamieniu, czując jak robi mi się coraz zimniej i żałując swojego wcześniejszego wybuchu agresji. Wtedy zobaczyłem Jego. Przyszedł od wschodu, kierując się prosto w stronę skał, jakby go przyciągały. Był duży, szary, choć lekko wychudły a boki miał zapadnięte. Byłem pewien, że to On, bo nie dało się pomylić aury jaka go otaczała z żadnym zdziczałym psem. Wilk. Zbliżył się do mnie, podczas gdy ja modliłem się do wszystkich bogów znanych i nieznanych, żeby nie uznał mnie za łatwy kąsek. Wiedziałem, że to marzenie ściętej głowy, bo sądząc po jego wyglądzie był bardzo głodny. Ale nie mogłem tak po prostu pogodzić się ze śmiercią. Wilk przystanął w jakiejś odległości ode mnie, intetnsywnie węsząc. Byliśmy tam tak długi czas – ja i on, dwie sieroty nie mogące wrócić do domu. Potem odwrócił się, jakby coś usłyszał i uciekł. Kiedy rodzice odwozili mnie do domu, nie uwierzyli w moją historię o wilku. „Synu, wilków w Irlandii nie ma od dwóch wieków.” mówił ojciec, z pełnym przekonaniem. Ja uważam, że po prostu nie mogliby zaakceptować, że tak blisko ich domu pojawił się drapieżnik. Nie kłóciłem się, ale nigdy nie zapomniałem jego widoku.

***
Tego dnia Fiona nakazała mi odkurzyć regały jej biblioteki. W zasadzie, oznajmiła, że zapewne zajmie mi to z tydzień i żebym się nie śpieszył, a potem wyszła z domku. Nie zdziwiło mnie to – już nie raz dawała mi takie zadania: nalep etykietki na wszystkie fiolki, policz kroki stąd do Twojego domu, przepisz jakąś wyjątkowo starą formułę zapisaną na zmruszałym papierze. Wiedziałem, a przynajmniej miałem nadzieję, że te zadania mają wzmocnić moją samokontrolę, z którą na początku mojej nauki nie było najlepiej. Jeśli potrafiłem powstrzymać się od spontanicznego używania magii, kiedy coś mnie irytowało, mogłem żyć w mugolskim społeczeństwie bez konieczności odbierania nauk w szkole. Właściwie to większość tego czego uczyła mnie staruszka jak do tej pory sprowadzało się w istocie nie do tego, jak używać magii, ale jak zrobić wszystko żeby jej nie użyć. W odkurzaniu biblioteki dostrzegłem więc swoją szansę. Wyciągając kolejne tomy z półek, nie omieszkałem każdego przejrzeć choćby pobieżnie. Dwa na mnie nawrzeszczały, jeden opluł atramentem a z jednego wyskoczyła żywa żaba, ale poza tym obyło się bez strat. Zawiedziony tym, że wszystko albo zdawało się niemożliwe do odczytania graficznie, albo traktowało o sprawach o których nie miałem bladego pojęcia, odstawiałem po kolei tomy na stół. Wtedy, na samym dole, wepchnięty do samej ścianki półki zobaczyłem niepozorny tomik, oprawiony w ciemno zieloną skórę.
”...Iże jestże ANIMAGUS czarownikiem wielce niepospolitym, a takowoż personą wielce szanowaną, jakowoż nie jest że łatwym zadaniem by opanować ducha zwierzęcego...”
Owszem, słownictwo było przerażające, ale już samo pismo nie było kilkusetletnią publikacją. Książka mogła mieć najwyżej kilkadziesiąt lat. Na okładce złotymi literami wytłoczone miała to jedno słowo „ANIMAGUS”. Zaintrygowała mnie, więc wsunąłem ją do torby, i wróciłem do pracy. Wieczorem, kiedy cały zakurzony wracałem do domu, moje myśli krążyły w kółko wokół tej tajemniczej książeczki i wiedzy w niej zawartej, nie odważyłem się jednak zajrzeć do niej dopóki w całym domu nie pogasły światła. I tak zaczęła się moja przygoda z animagią.

To oczywiste, że nie nauczyłem się tego w miesiąc, ani w rok. Miałem wtedy ledwie 13 lat i nie mogłem nawet marzyć o okiełznaniu tak wymagającej dziedziny magii jaką była transmutacja. Ale Fiona niedługo potem zaczęła mnie uczyć prawdziwej magii i z roku na rok stawałem się coraz potężniejszy. Na początku udało mi się przemienić uszy, potem sprawiłem, że wyrósł mi ogon. Byłem uparty i wiedziałem czego chcę, bo wciąż miałem w pamięci Jego obraz, tak wyraźny jakbym widział Go zaledwie wczoraj. Uczyłem się o wilkach, o tym jak myślą, jak się poruszają. Słuchałem nagranych plików z wilczym wyciem do snu. Oglądałem wszystkie filmy przyrodnicze jakie znalazłem. Kolekcjonowałem kubki, długopisy, ciuchy, zdęcia, pocztówki, książki z wilkami. Nigdy z nikim nie podzieliłem się swoim celem, który osiągnąłem dopiero w wieku dwudziestu lat. Wtedy odszedłem już od rodziny i opuściłem dom.

Wróciłem tam. Nikomu o niczym nie powiedziałem, choć być tak niedaleko najbliższych i nie móc ich zobaczyć było torturą. Wróciłem nocą do dolmenu i czekałem. Na przemian w ludzkiej i wilczej postaci. Rudy, silny basior, który z powodu odcienia swego futra bardziej przypominał zdziczałego owczarka niż wilka. Myślałem już, że moje czekanie zda się na nic, ale najcichszą porą nocy, kiedy niebo ma odcień marengo, pojawił się. Szedł od wschodu, tak jak wtedy kiedy zobaczyłem Go po raz pierwszy. Kiedy zobaczył mnie, przez chwilę myślałem, że mnie nie rozpozna, ale On pamiętał.  Powitał mnie z czułością, niczym swoje szczenię. Pobiegliśmy razem przez wzgórza, nasze łapy uderzały o kamieniste podłoże i niosły nas daleko, w miejsce gdzie nasz wzrok nie sięgał. Przed siebie, goniąc wiatr. Potem zatrzymaliśmy się na klifie nad morzem, by wspólnie obejrzeć wschód słońca. Kiedy wielki owal wyłonił się całkiem z morza, On ruszył zdłuż krawędzi klifu, a ja tam zostałem, wiedząc że nie mogę Mu towarzyszyć w dalszej wędrówce. Czułem się poruszony, gdyż te kilka godzin spędzonych z Nim powiedziało mi więdzej o byciu wilkiem, niż całe moje dotychczasowe studia na ich temat. Dopiero wtedy poczułem, że naprawdę potrafię.


Ostatnio zmieniony przez Connor O'Malley dnia Sro Mar 05, 2014 7:12 pm, w całości zmieniany 2 razy
Connor O'Malley
Connor O'Malley


Liczba postów : 17
Wiek : 26
Skąd : Irlandia
Zawód : ekspedient w Menażerii Akromantula
Poparcie : Śmierciożercy

https://silencio.forumpolish.com/t218-connor-o-malley

Powrót do góry Go down

Podania o genetyki Empty Re: Podania o genetyki

Pisanie by Hurricane Wright Sro Mar 05, 2014 6:33 pm

Hurricane stracił wszystko w wieku dwudziestu czterech lat, dosłownie wszystko - nie miał domu, nie miał rodziny, nie miał wokół siebie żadnej życzliwej duszy, stracił serce, stracił miłość i jakiekolwiek poczucie tego, że jeszcze kiedykolwiek może mu się w życiu poszczęścić. Tego co stało się kilka miesięcy później zdecydowanie nie można nazwać szczęściem, ale można uznać go za szczęściarza - szczęściarza w przyciąganiu kłopotów i nieszczęścia. To prawda, że nie zależało mu na niczym, skoro stracił wszystko co było dla niego ważne nie miał niczym ryzykować, tak więc stał się ryzykantem z krwi i kości, ryzykował życie, ryzykował zdrowie byleby tylko dobrze się bawić. Może dlatego okazał się tak cennym nabytkiem dla Zakonu Feniksa? Prawdopodobnie. W każdym bądź razie ktoś kto był zdolny do wszystkiego byleby tylko osiągnąć cel był ważny, dostawał zadania, mógł czuć się potrzebny i rzeczywiście tak było, możliwe, że w pewnym sensie Hurricane czuł się jak w domu, jak wśród rodziny, po raz pierwszy mając kilkunastu braci i sióstr, nie będąc dłużej zdanym tylko i wyłącznie na siebie. Ale duma... to właśnie duma była jego wadą. To duma sprawiła, że był teraz taki, a nie inny. To duma nie pozwoliła mu na to by zawołać pomoc kiedy wiedział, że znajduje się na przegranej pozycji, duma spowodowała, że nie poddał się bez walki choć z góry skazany był na porażkę. Już przy pierwszym uderzeniu pozbawiony różdżki, przy kolejnym lądując na miękkiej ściółce z rozerwanym policzkiem, przy ostatnim z natarć rozpaczliwie odpychając od siebie ciężkie bydle próbujące dostać się do jego krtani. Krtań ocalała, dłoń natomiast nie, ostre jak brzytwy zęby wbiły się w napięte mięśnie lecz właśnie wtedy udało mu się sięgnąć po różdżkę, ostatnią szansę, być albo nie być. Choć zwierzę padło na ziemię spetryfikowane nie było dla niego szansy na odwrócenie biegu wydarzeń. Dokładnie wiedział co stanie się następnej pełni, czuł jak wilkołaczy wirus wdziera się w każdą jego tkankę, płynie każdą z żył, zaczyna władać każdym z organów, jak każdy z jego zmysłów zostaje opętany. Czuł jak się zmienia i choć początkowo był przerażony, a pierwsza z pełni była dla niego najgorszym z fatum przyzwyczaił się, polubił, w stu procentach przyjął, nie zamierzał z tym walczyć. Dzięki temu przecież był nowym sobą i mógł próbować zapomnieć. I próbował...




Hurricane Wright bardzo chciałby być wilkołakiem, o! Smile
Hurricane Wright
Hurricane Wright


Liczba postów : 9
Wiek : 31
Skąd : Londyn
Zawód : Barman w Szyszymorze
Poparcie : Zakon Feniksa

https://silencio.forumpolish.com/t220-hurricane-wright#317

Powrót do góry Go down

Podania o genetyki Empty Re: Podania o genetyki

Pisanie by Evelyn Fawley Czw Mar 06, 2014 7:57 pm

Idziesz z mamą z kościółka w niedzielę, szczęśliwy z cukierka, którego ci kupiła z okazji twoich szóstych urodzin. Mijasz kolejne domy, krzyczysz dzień dobry rodzinom będącym na podwórku przed domem. Przed jednym z domów spostrzegasz dziewczynkę biegającą po podwórku w jaksraworóżowych włosach. A jako, że nie masz pojęcia o farbach do włosów, a co dopiero o czymś takim jak magia, patrzysz przez chwilę na dziewczynkę jak osłupiały. Matka nie zwraca na to większej uwagi, idzie dalej, a ty dobre parem nut gapisz się na sąsiadkę. Ta wreszcie to zauważa i patrzy na ciebie z zaciekawieniem. W końcu macha ci energicznie. Wtedy dogania cię kolega, który wcześniej szedł za tobą i szturcha cię. Wtedy ty wskazujesz na dziewczynkę palcem i wybuchasz głośnym śmiechem.
-Dziwak!-Krzyczy twój kolega i razem z tobą śmieje się do rozpuku. -Jesteś kosmitką, czy jak?- Dorzuca. Dziewczynka przez chwilę stoi zdezorientowana, lecz po chwili zrywa się i biegnie do domu, gdzie rzuca się w ramiona błękitnowłosej matce, szepczącej cicho.-Nie przejmuj się nimi, oni nie są warci twojej uwagi.
***
-Evelyn Fawley! – Krzyczy profesor McGonagall, a fioletowowłosa dziewczynka w podskokach podbiega do stołka i niecierpliwie siada na taborecie. Chwilę później jej wzrok przysłania Tiara Przydziału, zakrywająca prawie całą, drobną głowę dziewczynki.
Ravenclaw!-Da się słyszeć chwilę później i dziewczynka szczerząc się radośnie biegnie w stronę stołu niebieskich w międzyczasie zmieniając ubarwienie włosów na odpowiadające kolorowi domu. Siada na ławce i patrzy na swoich towarzyszy.
-Hej, jak to zrobiłaś? – pyta dziewczyna obok niej z zazdrością w głosie.
-Normalnie. Po prostu to umiem. To się nazywa meta… metamofro…metafromo…
-Metamorfomagia. – poprawia ją jakiś starszy krukon przyglądając się jej z uśmiechem na twarzy.
-Właśnie!- Dodaje Eve.-Nazywam się Evelyn, a wy?- Pyta i chwilę później zostaje zalana morzem imion do zapamiętania. Zaczyna się śmiać i rozmawiać z innymi. Tylko zazdrosna dziewczyna milczy, patrząc na nią ze łzami w oczach.
W nocy zazdrośnica zakrada się do dormitorium i wyszukuje burzy kolorowych włosów. W dłoniach ma nożyczki, a na twarzy uśmiech. Podchodzi do łóżka Ev i korzystając z jej twardego snu skraca jej włosy do różnej długości, ale prawie do samej głowy. Wybiega z pomieszczenia chichocząc, przez co Evelyn budzi się, ale prawie od razu pada z powrotem na łóżko. Rano nie zauważa straty, dopiero idąc po śniadaniu do łazienki widzi w lustrze, jak wygląda. Krzyczy wręcz widząc siebie i rozumiejąc dlaczego wszyscy się z niej śmiali. Wychodząc z łazienki ma już lepszy humor, lepsze włosy, ale ma wielką chęć odwdzięczyć się jakoś sprawcy. Najgorsze jest to, że nie wie, kim ona jest.

***
- Minus dziesięć punktów dla Ravenclaw. - Mruczy profesor widząc spóźniającą się na lekcje Evelyn, która pokornie przeprasza i siada w ławce. -A za te włosy jeszcze minus 20. - Dodaje z oburzeniem wywołanym istną tęczą we włosach uczennicy, która generalnie wzruszyła tylko ramionami i ani jej się śni zmieniać koloru.
-Młoda damo..
- Niech pani ją zostawi, dobrze? - Mówi jakiś ślizgon wstając. -To chyba jej sprawa, jakie ma włosy, a nie pani profesor. -Dodaje i patrzy w oczy wykładowczyni, która była już na granicy wybuchu.
-Niech pani profesor się uspokoi, bo jeszcze pani żyłka pęknie. Proszę.- Mówi w tym czasie Ev z połową włosów w kolorze rudym, a połową jeszcze tęczową.
-Po minus 10 dla Ravenclawu i Slytherinu.-Warczy tylko profesor i rozpoczyna lekcję. Ślizgoni patrzą na kolegę z mordem w oczach, natomiast krukoni szczerzą się do Ev, a ci siedzący bliżej niej przybijają z nią piątki. Punkty się odrobi, za to wkurzenie profesorki jest bezcenne.

***
-Ty, patrz na tą nową.- Szepczesz do współpracownika w departamencie widząc nową urzędniczkę w iście ognistych włosach. -o ile zakład, że zabuliła niemiłosiernie za eliksir farbujący? Mówisz do duszącego się ze śmiechu kolegi. Chwilę później podchodzisz do niej żwawym krokiem.
-Witamy w departamencie przestrzegania praw czarodziei.-Mówisz oficjalnym tonem, a dziewczyna odwraca się do ciebie i obdarza cię uśmiechem numer 10. Nawiązuje się krótka, wesoła rozmowa, po chwili już jesteś do niej nastawiony maksymalnie przyjaźnie. Następnego dnia natomiast widzisz tą samą osobę z kolorem tak zielonym, że przez chwilę nie możesz na nią patrzeć. Już masz do niej podejść, kiedy uprzedza cię szef. Podchodzisz trochę bliżej i słyszysz rozmowę.
-Jest pani świetną urzędniczką, ale boję się, że te włosy mogą zostać źle odebrane. -Mówi życzliwie szef, na co dziewczyna odpowiada ze skruchą.
- Rozumiem, szefie, ale mogę już dzisiaj zostawić ten kolor?- pyta z błagalnym wzrokiem.
-Dobrze. Ale usłyszę na panią jedną skargę, a przychodzę i żądam zmiany koloru.
-Dobrze, szefie.- odpowiada dziewczyna radośnie i biegnie do swojego gabinetu. Szef natomiast z uśmiechem kręci głową i po chwili oddala się.
Szef już miał wychodzić, kiedy dopadł go jeden ze stałych bywalców ministerstwa, zwykle wyrażający niezadowolenie z ociągania się urzędników.
-Dzień dobry. Ta nowa urzędniczka…-Zaczyna, a szef już wywraca oczami.
-Panna Fawley?
-Tak. Myślę, że wszyscy pańscy podwładni powinni być tacy jak ona. Przynajmniej nie szuka dokumentów pół roku, tak jak inni!
-Oh… Nie tego się spodziewał. Dziewczyna najwidoczniej była zaangażowana w swoją pracę. Zanim się obejrzał mężczyzny już nie było, natomiast obok niego zjawiła się Evelyn.
-Bardzo miły klient, myślałam, ze nie będzie chciał wyjść dzisiaj.- Mówi patrząc w strone, w którą udał się rzeczony klient.
-Rób co chcesz z włosami, możesz nawet mieć na nich tęczę. - Powiedział tylko szef, pożegnał się i po chwili zniknął w płomieniach kominka zostawiając Ev samą w euforii, ze dobrze się spisała.


Ostatnio zmieniony przez Evelyn Fawley dnia Pią Mar 07, 2014 4:06 pm, w całości zmieniany 3 razy
Evelyn Fawley
Evelyn Fawley


Liczba postów : 13
Wiek : 25
Zawód : Asystentka Szefa Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów
Poparcie : Czarny Pan

https://silencio.forumpolish.com/t265-evelyn-fawley#637

Powrót do góry Go down

Podania o genetyki Empty Re: Podania o genetyki

Pisanie by Alaric Yaxley Czw Mar 06, 2014 8:47 pm


    Człowiek uczy się przez całe życie - to stwierdzenie przeraża każdego ucznia i studenta, wywołując gęsią skórkę i nerwowe stukanie palcami o blat biurka, przy którym nieszczęśnik widzi się za trzydzieści lat. Na szczęście Alaric nigdy nie miał problemu ze zdobywaniem wiedzy, niezależnie, jakiego tematu dotyczyła. Pilny uczeń - jak na stereotypowego Krukona przystało - delektujący się najgrubszą książką i najnudniejszym podręcznikiem. Oczywiście nie był masochistą, wolał zdobywać wiedzę w ciekawszy sposób. Zwłaszcza, jeśli była względnie zabroniona, tajemna (dziwne, że w tym szalonym, magicznym świecie coś pozostawało nie do końca odkryte) i obecna od dziecka w jego otoczeniu.Ojciec Alarica posiadł zdolność legilimencji i oklumencji podczas swoich przyjacielskich, śmierciożerczych spotkań. Umiejętności te wykorzystywał notorycznie w domu, co potwornie niszczyło więzi z żoną, dziećmi i krewnymi. Wszystkie kłamstwa, chore myśli i najbardziej zawstydzające sekrety wychodziły na jaw w najmniej spodziewanym momencie. Alaric nauczył się więc zupełnej transparentności. Dość naciąganie można tamten okres nazwać wstępem do nauki zamykania umysłu przed innymi; raczej z psychologicznego niż z magicznego punktu widzenia, ale przecież liczą się efekty.


    Najlepsze Alaric osiągnął jednak także przy pomocy ojca. Kiedy skończył piątą klasę, ojciec rozpoczął domowe nauczanie. Bolesne; Al nigdy nie wraca wspomnieniami do tego okresu kontaktów z ojcem, szkolącym go trudnej sztuki obrony przed ingerencją innej świadomości w swojej głowie. Po każdej takiej sesji czuł się zniszczony, podbity i znieważony, jednakże musi przyznać, że oklumencyjno-legilimencyjna musztra ojca bardzo pomagała mu w życiu. Oczywiście nie pojął tej trudnej sztuki od razu: dobrych dwadzieścia lat zajęło mu opanowanie obydwu umiejętności do perfekcji. Lata żmudnych ćwiczeń, systematycznego odsiewania myśli, odrywania się od przykrych wspomnień i obojętności na cudze prowokacje. Prawie jedna trzecia swojego życia spędzona wokół własnego umysłu: pozwoliło to Alaricowi na doskonałe poznanie samego siebie, swoich możliwości i ograniczeń. Brzmi jak mugolska religia albo wieczne rekolekcje, prawda? 


    Jednak są to dość mylne określenia; umiejętności te są przecież wykorzystywane głównie w niemoralnych celach. Zniszczenia kogoś, wydobycia poufnych informacji, otworzenia sobie dostępu do duszy (a zarazem ciała?) innej osoby. Mogłoby się wydawać, że Alaric posiadając takie narzędzie, korzystał z niego bez ograniczeń. Było zupełnie inaczej; nie musiał uciekać się do legilimencji, żeby zdobyć dobrą pracę czy wkraść się w łaski wielkich magicznego światka. Tak jest do dzisiaj, czytanie w myślach zostawia sobie na towarzyskie zabawy w dobrym towarzystwie, chociaż ostatnio coraz trudniej wychodzi mu powstrzymywanie się od penetrowania czyjegoś umysłu. Natomiast oklumencja - z tym sprawa ma się zupełnie inaczej. Jako mężczyzna zafiksowany na punkcie własnego bezpieczeństwa Alaric dba o utrzymanie swoich najskrytszych myśli w zamknięciu. 
Alaric Yaxley
Alaric Yaxley


Liczba postów : 17
Wiek : 57 lat
Skąd : Londyn, UK
Zawód : szef departamentu PPC
Poparcie : Czarny Pan

https://silencio.forumpolish.com/t216-alaric-yaxley

Powrót do góry Go down

Podania o genetyki Empty Re: Podania o genetyki

Pisanie by Sponsored content


Sponsored content


Powrót do góry Go down

Powrót do góry


 
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach