Silencio
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Connor O'Malley

Go down

Connor O'Malley Empty Connor O'Malley

Pisanie by Connor O'Malley Sro Mar 05, 2014 3:35 pm




Connor O'Malley

Stefano Masciolini




26
Londyn
ekspedient
słowik
martwi członkowie rodziny
mugolak

Usposobienie

Moc, władza, potęga. Te pojęcia bliskie są sercu młodego czarodzieja. Zachłysnął się nimi, uzależnił od nich, poszukiwał ich, bez względu na koszty.
Czarny Pan. To jedyna osoba w życiu Connora, której gotowy jest służyć i przed którą się pokłonił. Jest uosobieniem wszystkiego tego, czym on sam chciał się stać. Jednocześnie jest też przerażający i budzi wielki respekt.
Zabawa, beztroska. Te przymioty cechowały chłopaka, zanim potęga owładnęła jego myślami. Nadal jednak ujawnia się to niekiedy, gdy idzie do pubu się upić a potem tańcować do upadłego. Pod tym względem jest rodowitym irlandczykiem.
Wilk. Connor jest wilkiem, takim który zawsze czuł się samotny i potrzebował stada, ale zawsze też był pewien, że są ważniejsze rzeczy. Jest drapieżnikiem, i cieszy go polowanie w wielu znaczeniach tego słowa.
Dominacja. Jest dla niego bardzo ważna. Odczuwa usilną potrzebę górowania, rządzenia, posiadania kogoś pod swoją władzą, ale także opieką. Potrafi być bardzo czuły dla kogoś kto byłby JEGO, ale nie zmienia to faktu, że gdyby taka osoba nie słuchała jego poleceń i ośmieliła się mu sprzeciwiać, szybko by tego pożałowała.
Rodzina. Pomimo tego, że ją opuścił, rodzina zajmuje w sercu Connora bardzo wysokie miejsce. Nigdy jej nie odwiedza, nie utrzymuje z nimi kontaktu, dla ich własnego dobra, bo wie, że w starciu z poplecznikami Czarnego Pana byliby bezbronni. Ale nadal ich kocha.

Aparycja

„Ryży chultaj” - tak nazywali go rodzice, kiedy był jeszcze dzieckiem. Nadal to określenie pasuje do niego idealnie. Jest rudy, jak lisia kita. Jego włosy są lekko kręcone i opadają poskręcanymi falami na twarz. Zazwyczaj ma lekki zarost, który (o dziwo!) też jest rudy. Ma kwadratową szczękę, wyraźne rysy. Nie jest chudy, ale szczupły. Na ogół chodzi w poprzecieranych zamszowych kurtkach, albo wzorzystych swetrach, których dostawy przesyła mu regularnie babcia. Nie jest wysoki. Na jego twarzy niemal zawsze gości zadziorny uśmiech, który sprawił, że już teraz widać na niej pierwsze oznaki zmarszczek mimicznych. To wcale nie oznacza, że Connor nie potrafi sprawiać wrażenia groźnego. Kiedy bowiem uśmiech opuści jego twarz, a on wbije w ciebie intensywne spojrzenie swoich orzechowych oczu, to wiesz już, że masz sakramencko przechlapane. W takiej chwili nie ma nawet sensu uciekać, bo Connor nigdy jeszcze nie pozwolił swojej ofierze uciec. Chłopak często trzyma w zębach wykałaczkę, albo (najlepiej) zeschłe źdźbło trawy. Z pewnością nie ubiera się jak na czarodzieja przystało. Nawet podczas pracy czarną szatę zarzuca tylko na zwykłe ciuchy (lecz pilnuje by ją dokładnie zapiąć). Kiedy o czymś opowiada, bądź jest czymś przejęty, lubi ekspresyjnie gestykulować, dając w ten sposób upust emocjom.

Biografia

Carry on my wayward son
there'll be peace when you are done
lay your weary head to sleep
                 Don't you cry no more!


Wiesz, ze starymi czarodziejskimi rodami jest ten problem, że to środowisko bardzo zamknięte, nieufne i nieprzyjazne. Nie przyjmują do siebie nikogo z zewnątrz, nie naprawdę. Nawet jeśli wżenisz się w ród, nawet jeśli dowiedziesz swej wartości, są takie tajemnice, których zaszczyt poznania nigdy nie przypadnie ci w udziale. W obrębie rodu są ścisłe reguł i zasady, spisane w kilkusetletnich zwojach, wyryte w pamięci i świadomości członków rodu, przekazywane z pokolenia na pokolenie. Każdy ród większą uwagę zwraca na inny aspekt życia. Peverellowie cenili odwagę i rozwijali w swych szeregach cnotę męstwa, niezłomności, lecz także roztropności i celności umysłu. Flintowie natomiast skupili się na tężyźnie fizycznej i umiejętnościach praktycznych, dzięki czemu członkowie tego rodu zasłynęli w wielu magicznych sportach na przestrzeni czasu. Są jednak takie zasady i wartości, które wyznawała większość (jeśli nie wszystkie) magicznych rodzin z czystym rodowodem – miał on czysty pozostać. W praktyce oznacza to, że każdy kto poślubił osobę, której rodzice nie byli czarodziejami, mógł się liczyć w najlepszym razie z bardzo wyraźną dezaprobtą. W najgorszym, był orzekany zdrajcą krwi i  wydziedziczany z rodu a jego imię magicznie wymazywane z wszelkich drzew rodowych. Gorszą zbrodnią niż poślubienie „szlamy” było tylko urodzenie się bez magicznej mocy.
Ten właśnie los przypadł w udziale mojemu dziadkowi. Do ukończenia siódmego roku życia wychowywał się w domu rodu Rosier, jednak kiedy oczywistym stało się, że nie posiada żadnej mocy, rodzice bez mrugnięcia okiem oddali go do mugolskiego sierocińca. Na nic się zdał jego płacz, jego błaganie, jego rozpacz. Zanim zmarł, zdążył mi wyjawić, że nigdy im tego nie przebaczył i zawsze, przez całe swoje życie ich nienawidził. Wychował się on w mugolskim świecie, zdając sobie sprawę z istnienia tego drugiego i wiedząc, że wstęp do niego jest mu zakazany. Nawet nie wyobrażam sobie, jaką musiało to być torturą. Mój dziadek dorósł, został lekarzem i wyjechał z Anglii do Irlandii. Tam poślubił kobietę imieniem Meabh, która urodziła mu czwórkę dzieci – trzy córki i syna. Zaś synem tym, tak się złożyło, był mój ojciec. Jak to się stało, że choć zarówno on jak i moja matka nie mają w sobie ani iskry magicznej mocy, mnie przypadła ona w udziale? Nie wiem.
Jeśli zapytacie w jakiej szkole się uczyłem, odpowiem wam, że w żadnej. Rodzice co prawda chcieli, bym odbierał nauki, ale dziadek surowo im to wyperswadował, przekonując ich, że będę tam tylko poniżany i pomiatany.  Ja sam byłem zbyt młody, by sam za siebie zadecydować. Jak więc nauczyłem się magii? Otóż w naszej miejscowości mieszkała bardzo wiekowa kobieta, która była kimś w rodzaju mentorki dla lokalnej społeczności. Tak się składa, że była również czarownicą i znała niemałą ilość zaklęć, eliksirów i innych przydatnych „trików”. Założę się, że część z nich nigdy nie weszła w skład Hogwardzkiego programu edukacyjnego. Podarowała mi różdżkę, która należała kiedyś (jak powiedziała) do jej córki. Nauczyła mnie magii Białej, i tej mroczniejszej. Wtedy posmakowałem mocy, która okazała się być tak słodka i uzależniająca, że chciałem mieć jej wciąż więcej i więcej. A ponieważ Fiona nie mogła mi zdradzić tajemnic, których poszukiwałem, postanowiłem wyruszyć w drogę.
Miałem wtedy siedemnaście lat i wedle wszelkich praw czarodziejskiego świata byłem dorosły. Nie miało znaczenia, że rodzice chcieli bym poszedł do mugolskiego collegu. Wiedziałem, że nigdy nie zrozumieją, że nie należę do ich świata i muszę odejść. Po sobie zostawiłem czworo kuzynostwa, oraz ukochaną młodszą siostrę. Nie opiszę dokąd podróżowałem, zabrałoby to bowiem zbyt dużo czasu. Zobaczyłem szmat świata, często śpiąc pod gołym niebem, lub żebrając by mieć za co kupić jedzenie. Ale cielesne niewygody nie interesowały mnie, gdyż goniłem za duchową, niematerialną potęgą, która mogła kiedyś uczynić mnie panem i władcą.

It started out as a feeling
Which then grew into a hope
Which then turned into a quiet thought
Which then turned into a quiet word
And then that word grew louder and louder
'Til it was a battle cry!


Po raz pierwszy spotkałem jednego z nich, kiedy odwiedzałem pewną starą wiedźmę w Yorkishire, rok temu. Wydawał się być zwyczajną osobą, ale wiedziałem, że walczy w SPRAWIE, że ma za sobą poparcie zaś nad sobą potężnego przywódcę. Śledziłem go do jego obozowiska, gdzie stacjonował z czwórką innych ziomków. Tak się akurat złożyło, że znikąd pojawili się Aurorzy, a ja pomogłem tamtym ich pokonać. Uznali, że mam potencjał, zainteresowali się niektórymi klątwami, porozmawialiśmy. Nie było żadnych konkretów, nie padały imiona ani zdefiniowane plany, ale wiedziałem o co chodzi. Sam-Wiesz-Kto powrócił i chce odzyskać pełnię swej władzy. Walka trwa, zaś ci, którzy opowiedzą się po jego stronie zostaną sowicie wynagrodzeni. Rozeszliśmy się, ale potem w moich podróżach trafiałem na coraz więcej osób takich jak oni. Tak jak i ja, obozowali w lasach, na obrzeżach cywilizacji, bojąc się wyjść z ukrycia i snując plany jak wspaniale będzie siać zamęt i zniszczenie. Przyłączyłem się do jednej z takich kompanii i byłem jej członkiem kiedy zgarnął nas prawdziwy Śmierciożerca, z Czarnym Znakiem na ramieniu. Powiedział, że ma dla nas misję, a jeśli nam się powiedzie, to będzie miał kolejną. Może kiedyś jeden z nas otrzyma Czarny Znak w nagrodę. Dostaliśmy listę nazwisk i adresów, oraz polecenie by wyeliminować te osoby. To byli czarodzieje, nie dali się łatwo pokonać, tak, że straciliśmy dwóch towarzyszy. On przyprowadził nam kobietę, która miała zasilić nasze szeregi i dostaliśmy kolejne zadanie. I tak tydzień po tygodniu, miesiąc po miesiącu. Kolejne osoby umierały, kolejne były przyłączane lub ja przyłączałem się do innych osób. To wszystko odbywało się w ciszy, w niepewności.
W końcu, zaledwie dwa miesiące temu otrzymałem misję, oraz dostąpiłem zaszczytu spotkania Jego. On wiedział wszystko o mnie, znał mój najgłębiej skrywany sekret a jednak nie odrzucił mnie. „Nie dostaniesz Znaku, bo na niego nie zasługujesz.” oznajmił. A ja odparłem: „Wiem to, mój Panie. Jedyne czego pragnę to Tobie służyć.” i na to mi pozwolił. Zamieszkałem w Londynie, załatwiono mi pracę na Ulicy Pokątnej, dostałem niewielką ilość pieniędzy na start. Nadawałem się idealnie – znając zwyczaje i życie mugoli i potrafiąc wtopić się w ich tłum, zachowywać jak jeden z nich.
Rozpocząłem misję.

Connor O'Malley
Connor O'Malley


Liczba postów : 17
Wiek : 26
Skąd : Irlandia
Zawód : ekspedient w Menażerii Akromantula
Poparcie : Śmierciożercy

https://silencio.forumpolish.com/t218-connor-o-malley

Powrót do góry Go down

Powrót do góry

- Similar topics

 
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach