Silencio
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Irina Magyar

Go down

Irina Magyar Empty Irina Magyar

Pisanie by Irina Magyar Pią Mar 14, 2014 3:22 pm




Irina Magyar

Carola Wisny




31 lat
Londyn
wcześniej nauczycielka historii magii i starożytnych run
nie potrafi wyczarować
duch
mugolak

Usposobienie

Los zapisał na kartach jej życia, co prawda, jeden scenariusz, ale opisał w nim dwa temperamenty. Na tyle od siebie odmienne, że można było wątpić, czy obie te strony jej osobowości miały szansę zaistnieć w jednej istocie. Zdawałoby się, że sam sprawca tego manewru z zapartym tchem obserwował efekt swojego, raczej nieprzewidywalnego eksperymentu. Każdemu bowiem człowiekowi można było przypisać jakiś żywioł, czasem nawet kilka czy wszystkie naraz. Ona niegdyś była po pierwsze ziemią – bo stabilną i zrównoważoną, choć czasem miewała swoje trzęsienia, po drugie wodą – gasiła płomień, oblewając naturalnym chłodem i spokojem tych, którzy byli ogniem – ona nie, bo po trzecie, była powietrzem – owiewała lekko twarz subtelnym smagnięciem, jednocześnie umykając cudzym spojrzeniom w sposób budzący wątpliwości istnienia jej istoty. Dziś natomiast bliżej jej było do kataklizmów. Sztormu – przychodziła raptownie, bez ostrzeżenia, tak samo bez zapowiedzi rodząc w sobie żywe reakcje. Lawiny – osuwała ludziom grunt z pod stóp nawałem wartkiego strumienia własnych decyzji. Pożaru – budziła żar, jednak tylko gdy ktoś umiejętnie potrafił wskrzesić iskrę, choć zawsze wtedy rozpalała atmosferę, spalając wszystko na popiół. Nie znała pół-środków. Była jak huragan – porywała wszystko i wszystkich ze sobą, jeśli tylko ktoś był w stanie ją obudzić. Jak gwałtowna erupcja wulkanu – długo zastygła, wybuchała pełną siłą, z tą samą zresztą nieokiełznaną naturą pruła przez życie. Nigdy więcej z przerwą na postój. Minęła w życiu trzy przystanki: życie dziecinne, szkolne i edukację uniwersytecką – i każdy z nich stał na linii poruszającej się tylko w jednym kierunku, bez drogi powrotnej. Przeszłość – owszem – zwykła zgłębiać, ale tak odległą, że musiałaby żyć tysiące lat, by jej istnienie nabrało w niej jakikolwiek sens. Długi czas była szablonową intelektualistką – zamkniętą w swoim małym świecie, w którym istniała ona, jej spokój i jej książki, które ten spokój rodziły. Zgłębiała tajemnice starożytności i wszystkich innych epok, od tej jednej do współczesności włącznie. To tu – w nowej erze – nowoczesności, w końcu nauczyła się, że mity i legendy, jakich naczytano jej za młodu do łóżka i jakie sama poznała później w szkole, czy utrwaliła sobie i zapamiętała na stałe, podczas lata studiowania ugolskiej archeologii czy czarodziejskich starożytnych run, pachną nie tylko na starych kartach zabytkowych ksiąg. Świat opowieści, baśni i bajek miał swój rzeczywisty, prawdziwy zapach, smak, namacalną i widzialną formę. I jak zdążyła zauważyć, mity i legendy w postaci wampirów, wilkołaków i pozostałego zwierzyńca śmiesznych istot, potrafią nieźle, realnie, przyfasolić, a ona w swoim świecie miała nadzieję im oddać. Oczywiście po gruntownych, teoretycznych przygotowaniach. Bo co innego była w stanie zrobić drobna węgierska kruszyna, z zapałem do nauk historycznych? Realnie podeszła do tematu.

Aparycja

Przekonała się, że w otaczającym ją środowisku, jako ludzka, śmiertelna forma, pozbawiona jakichkolwiek mocy, była tylko nic niewartym, drobnym pyłem we wszechświecie. Mogła, rzecz jasna, polegać na swoim wyglądzie – gładkiej, jeśli nie smaganej słońcem, porcelanowej karnacji, długich, falowanych i lśniących kasztanowych włosach. Nie była jednak naiwna. Musiała się liczyć z tym, że urok migdałowych oczu i pełnych rumianych ust działa tylko na idiotów. Błysk inteligencji w jej spojrzeniu sugerował, że sama nazwałaby się idiotką, gdyby nie doceniała zagrożenia, jakie sprawiały istoty magiczne. Nie szukała sposobu, żeby ująć ich sile. Ona tylko nabywaną stale przez siebie wiedzę chciała wykorzystać do wyrównania dość w tym momencie nierównej gry.

Biografia

Kasztanowe włosy, lekko falowane, swawolnie opadające na hebanowe czoło, miał bowiem śniadą karnację. Metr siedemdziesiąt czystego seksu. Prawdziwego złota. Mięśnie rysowały się, ku zadowoleniu siedzących obok mnie dziewczyn, przez materiał jego koszulki. „O mój Boże!” – wołały na Jego widok. Jak później słusznie udało mi się zauważyć, część z nich nawet nie była wierząca. Skąd wiem? Te drugie zazwyczaj wyraźniej dawały o sobie znać. Należało się ich bardziej obawiać, kiedy szeptały: „O Jezusie Chrystusie”, co istotne, zawsze wtedy robiąc przy tym pośpiesznie znak krzyża. „Nie wymawiaj imienia Pana Boga nadaremno.” – nauczyłam się tego przykazania później niż dowiedziałam się, że pokorny gest przeżegnania jest następstwem złamania tej reguły. Pozostałe dziewięć przykazań pozostawiłam w niewiedzy. To jedno musiałam znać. Jak raz doświadczyło się huknięcia z łokcia w fanatycznym geście świątobliwych przeprosin, przyszłościowo rąbnięta potylica upominała się o łaskę. Uniknięcie zetknięcia z Bożą Ręką – chyba – Sprawiedliwości. Może to dlatego, że byłam luteranką? Zresztą, słabej wiary, skoro nie uznawałam głównej jej doktryny – Pisma. Na ten gest oddania Bogu i jego Dziesięciu Przykazaniom, powinnam dziewczynie rzucić cytatem: „Nie rób bliźniemu tego, co Tobie niemiłe.”, ten niestety przypadkiem poznałam wiele lat później, analizując Biblię pod zupełnie innym kątem.
- Przepraszam – rzuciłam z ciężkim, węgierskim akcentem, kontrastującym z moim niesamowicie miękkim, cichym głosem. Prawdopodobnie przepraszałam za to, ze żyję. Niegdyś bowiem szkoliłam się w tym kunszcie, na wszelki wypadek ucząc się tego samego zwrotu w kilku językach. Wtedy – tylko w węgierskim, niemieckim, angielskim, rosyjskim, ukraińskim i (koniecznie!) w łacinie. Z prostej przyczyny. Bałam się, że gdybym nie przygotowała się na sposobność rozmawiania z różnymi narodowościami, ktoś mógłby uznać moje słowa za zniewagę. Obawiałam się zresztą wielu innych, niedorzecznych rzeczy, które normalnym nastolatkom w moim wieku nie przyszłyby nawet na myśl. Zamiast spodziewać się napadu trądziku, mi (należy to zaznaczyć) BARDZIEJ REALNA wydała się plaga egipskich szarańczy, czy powstanie, żądnej świeżej krwi, mumii z grobu. Szczególnie, z wielu zresztą uzasadnionych przyczyn, bałam się muzeów – przez te figur woskowych począwszy na największych i najstraszniejszych: starożytnych, kończąc. Najmniej ekstrawertycznym i powodującym moje wyobcowanie wśród rówieśników, wydawał się strach przed lekcjami łaciny, choć jak się okazało – wyjaśnienie: „Boję się, że ten archaiczny i mroczny język ześle na mnie klątwy i nieszczęście.”, nie spotykało się z taką aprobatą jak: „Baba z łaciny to stara jędza”. Chociaż chciałabym zauważyć, że mi konkretnie na wiedźmę nie wyglądała, choć rozumiałam wątpliwości niektórych moich kolegów. Ale, jak zresztą zdążyłam zauważyć, z moimi znajomymi nie zgadzałam się nie tylko w tej, ale i w wielu innych kwestiach. Próbowałam obudzić w moich koleżankach z klasy lęk przed piwnicznymi pidżama party – co było chyba jednym z powodów, dla których nie cieszyłam się popularnością w każdej kolejnej szkole. Jak się okazało – nie potrafiły zrozumieć mojego panicznego lęku przed konfiturami, w moim mniemaniu przyszykowanymi według znanych, antycznych receptur, uwzględniających płynące w posoce gałki oczne. A warto zaznaczyć, że niektóre bractwa jeszcze praktykują tego rodzaju przygotowania do mrocznych rytuałów. W końcu jednak szybko moja osoba przestała dziwić ludzi, tak prędko, jak prężnie rozniosła się po szkole plotka, że zamiast bajek na dobranoc, mi opowiadało się do poduszki krwawe legendy i mity o krwiożerczych potworach i stworach budzonych z grobu konkretną okultystyczną formułą. A przynajmniej idąc za radą brata, nie wyprowadzałam nikogo z błędu, ze istotnie, to nie była tylko plotka. Istniały jednak jeszcze rzeczy, które bardziej dziwiły ludzi niż to.
- Laszlo – powiedziałam wpatrując się dobrodusznie w dziewczynę obok mnie. Ta wybałuszyła na mnie oczy, myśląc może, że czymś ją obraziłam. I w sumie nic dziwnego. Kiedy teraz sobie to dokładnie przypominam, trzymałam wtedy w dłoniach ciężki tom: „Poczwar piekielnych”. Faktycznie – widać było zabójcze podobieństwo między nią, a Starochińskim Smokiem Płaskonosym widniejącym na okładce. Dziewczyna zdawała się chcieć zadrapać mnie żywcem swoimi szponiastymi pazurami, przez co tak sobie myślę, że w rzeczywistości bliżej jej jednak było do Rumuńskiego Krogulca Czarnego – tylko jak mniemam, ten akurat był tylko wymysłem autora książki. Fakt faktem, to pewnie dlatego schowałam się wtedy za ogromnym egzemplarzem encyklopedii, patrząc na blondynkę z nad oprawy książki, niespecjalnie dodatkowo ją drażniąc.
- Zastanawiałaś się, jak nazywa się nowy obrońca waszej drużyny – rzuciłam niepewnie. Najprawdopodobniej zaczęłam przy tych słowach wątpić czy aby dobrze ją zrozumiałam. Wtedy naprawdę wszystkie angielskie złożenia słów były dla mnie wielkim domysłem. Niczym więcej. Mimo wcześniejszych, gruntownych, rocznych nauk przygotowujących do wyjazdu na nowy kontynent – Amerykę Północną.
- Laszlo – powtórzyła z pasją blondynka, która już więcej się do mnie nie odezwała. Przez chwilę miałam nikłą nadzieję, że zniknę w tłumie. Nic bardziej płonnego. Tak mi się wtedy wydawało, że powodem, dla którego zaraz potem gwałtownie odwróciła się w moją stronę nieznajoma zajmująca miejsce przede mną, mógł być fakt, że osuwając się z ulgą na krześle do dołu, mogłam ją kopnąć. Teraz wiem, że była to tylko wrodzona wada mózgowia – chroniczna potrzeba przodowania elicie szkolnej.
- To Twój chłopak?
- Mój brat.
Kopnęłam ją jednak dopiero później, dokładnie w momencie, w którym dziewczyna złapała mnie z impetem za nadgarstek ze słodką prośbą, całkiem zresztą nie na miejscu:
- Zapoznaj mnie z nim.
Ból zdawał jej się nie przeszkadzać. „Dziwni Ci amerykanie” – pomyślałam wtedy i korzystając z tego faktu spróbowałam się ukradkiem ulotnić, przydeptując przy tym obecną wtedy kapitan drużyny czirliderek. W ten sposób stałam się ofiarą całopalną czołówki szkoły. Następne roczniki po nich zdawały się mnie ignorować już chyba tylko z przyzwyczajenia. Szczęśliwie niezbyt długo. Wiedziałam kiedy to odpowiedni moment żeby przenieść się do Instytutu Czarownic w Salem.

— Pamiętnik, Zapiski z lat szkolnych


Nie pamiętam, czy nauka w tej szkole odpowiadała mi bardziej niż w nastu innych placówkach. Wiem tylko, że ludzie przestali mnie tu wytykać palcami. Dziwnym, magicznym trafem, rzeczy, w które wierzyłam tutaj okazywały się w większości prawdą. Nie asymilowałam się szczególnie mocno z ludźmi. Hej, szara myszka chowająca się po kątach za książkami. Nie jestem nawet pewna, czy ktoś mnie pamiętał. Rzadko kiedy wyściubiałam nos z nad stosu tomisk. Bo musicie wiedzieć, to bardzo istotne, magiczny instytut w Salem ma ogromną, do dziś budzącą mój podziw, pełną niewyobrażalnej wiedzy, kolekcję książek o jakich nie przyszło mi wcześniej nawet śnić. Co prawda z początku trudno było mi przywyknąć do tomisk, które chciały mi podgryzać palce, tych w których utknął szkolny duch, dzielący się ze mną plotkami z ćwierćwieczy, czy najtrudniej było mi się przyzwyczaić do książek, w których tekst uciekał mi do marginesu, grupując się w kupie, z tak pedantyczną skrupulatnością, że nie sposób było go odczytać. Tej płaszczyzny nieśmiałości wśród tekstu czytanego nigdy nie zrozumiem, a już z pewnością żałuję, że tego tomu nie dane mi było przeczytać.  A szkoda. Bo jak dowiedziałam się dobre kilka lat później – istniało na to proste zaklęcie zapobiegające takim akcjom. Chociaż…. Proste? Zauważyłam, że czarodzieje mają bardzo mocno kopniętą definicję łatwości. Bo to, co ponoć powinno być banalne dla pierwszoklasisty mi na piątym roku nauki w szkole sprawiało niemałe trudności. Musicie wiedzieć, nigdy nie byłam dobra z zaklęć. Prawdę mówiąc, muszę się w tym miejscu przyznać do czegoś jeszcze. Oszukiwałam na testach. Krąży we mnie, mimo wszystko, mugolska krew. To naturalne. Choć nie mogę ulec wrażeniu, że profesor, u którego dostałam zaliczenie z Eliksirów dobrze wiedział, jak się sprawy mają. Ale wiecie co? Myślę, miał to gdzieś. Przecież wiedział, że tylko dlatego, że nie dostałam Trolla z testów, wyskoczę może na konfrontację ze smokiem? Nie, nie nie, dzięki. Mam swój rozum, i wiecie co? Kiedy myślę sobie: „Ira, idź pokaż im wszystkim jaką jesteś dobrą czarodziejką, będzie fajnie”, zawsze wiem, że nie jest. Przyznaję – nie jestem umagicznionym geniuszem. Być może mam w sobie jakąś domieszkę magii, a może nie. Nie wiem. Chociaż spisy Czarodziejów chyba nigdy się nie mylą, więc pewnie mam. Ale nie sprawdzam tego. Tak jest dobrze. Są praktycy i teoretycy, ja zawsze byłam raczej mózgiem operacji. Kiedyś w szkole, w instytucie, na studiach, na praktykach i dziś też. Tak jest dobrze. Zostawmy Instytut Czarownic z Salem w przegródce: „ku dobrej pamięci”. Przecież nie to, żeby mnie niczego nie nauczyli. Po prostu nie wypuścili prawdziwego, cudownego dziecka. Zdarza się. Nikt nie rodzi się omnibusem ze wszystkiego. No… chyba, że mój brat.

— Pamiętnik, Instytut Czarownic z Salem


Długie, skręcone, brązowe włosy opadały mi wodospadem na plecy. Nic się wtedy jeszcze nie zmieniłam od tych kilku lat. Tak samo chuda, niepewna siebie. Jak zawsze wyobcowana, konsekwentnie cicha, próbowałam się wtopić w tło. Złocista opalenizna lśniła w brzasku wschodzącego słońca. Choć w końcu wyrwałam się z domu, nabierając trochę koloru na wcześniej porcelanowej, jakby smaganej mąką skórze – było to raczej z poczucia obowiązku niż z chęci. W końcu trudno było nie wystawiać się na słońce w samym sercu pustyni, będącej częścią wykopalisk i moich praktyk. Wtedy z wielkim bólem, dziś pewnie już z większą przyjemnością, kontemplowałam zawartość mojego kieliszka. Bo choć część ludzi uważa, że archeolodzy to nudni, fanatycy historii i książek – tylko ja należałam do tej, ku swojemu zdziwieniu, śmiesznie nielicznej grupy. Znaczna większość z nas była raczej typem imprezowiczów, bądź nazywając rzeczy po imieniu – po prostu alkoholików. Natomiast ja utkwiłam swoje łanie, brązowe oczy na swoich towarzyszach i…
… chlup! Zawartość kieliszka, jak pozostałych trzech wcześniejszych, wylądowała za moim ramieniem, wsiąkając w piasek.

Odetchnęłam z ulgą.

Jeszcze około dwa tysiące trzysta pięćdziesiąt pięć mocnych drinków, bo właśnie w nich, a nie w latach liczyłam czas praktyk i późniejszych lat obowiązkowej pracy w terenie. Po tej liczbie zauważyłam, że alkohol już łatwiej przechodził mi przez gardło, a później już przestałam liczyć ile kieliszków udręki czekało mnie do końca studiów. Zdążyłam się nauczyć, że trunek nie tylko potrafi gładko wpłynąć do żołądka, ale też nieść ze sobą przyjemną błogość.

Wiwat, o mądry Dionizosie! Byłeś bowiem dobrym patronem mojej grupy.

— Pamiętnik, Lata studiów - lekcje życia


W jednej ręce trzymałam, kawę, popijając ją leniwie. Drugą przesuwałam papierzyska na stoliku. Ten zawalony był wszelkiego rodzaju tomiskami i pojedynczymi karteluszkami. Ludziom ponoć trudno było się domyślić jak udawało mi się znaleźć w tym chaosie. Tak z przekory, ja odnajdywałam w nim swój porządek. Jak? Nigdy się nie dowiecie. W każdej z książek z kaligraficznym fontem osobiście dopisałam kilka odręcznych fragmentów. Nie możecie widzieć tego, co ja, oczami pamięci (ponoć ktoś wymyśli coś takiego genialnego jak myślodsiewnia, ale nigdy nie opanowałam sztuki wyciągania z siebie wspomnień, pozwólcie, ze dalej będę ufać swoim tradycyjnym metodom. Karteluszkom i notatnikom, które mają swój faktyczny zapach – atramentu i w moim przypadku woni starego pergaminu), ale wyobrażcie sobie to. Zeszyt w prawym dolnym rogu stolika zapisany wyłącznie samą starogreką. Nie pamiętam, dlaczego, trzymałam wtedy kubek w rękach, ale być może dlatego, że po prostu nie było tam na niego już żadnego miejsca. Nic dziwnego, że kiedy przyszedł on, musiałam mu wręczyć kubek, zanim pochwaliłam się swoim – bijcie mi teraz pokłony dla mojego jestestwa i geniuszu – odkryciem. Nie wiem, w którym momencie, ale kubek wylądował w jego rękach. Bingo. Miałam wolne dłonie, którymi mogłam swobodnie przerzucić kilka książek, pozostawiając mu dziesięć centymetrów kwadratowych miejsca na jego szpargały. Pamiętam jak dziś, że przeszłam się wtedy wzdłuż stołu, podchwycając w dłonie wielkie, opasłe tomisko, rzucając je na stolik. Nie dlatego, że to aż huknęło, rozsiewając wokół siebie kurz, kiedy postawiłam je przed naszymi nosami, odganiając jednocześnie wolną ręką pył z powietrza. Widzicie tytuł? Nie, ja widzę, we wspomnieniach. MOJA książka! Prywatne notatki. To było MOJE dzieło. Moje dziecko. Geez. Czasem tęsknię za tym okresem, kiedy to miałam czas grzebać więcej w papierzyskach i tworzyć takie tyci, tyci książeczki do poduszki.

— Pamiętnik, Brazylia - praktyki


Pochyliła się nad tomiszczem, a jednocześnie nade mną, tak, że jej długie pasma włosów spłynęły jej z ramienia, zahaczyły się na chwilę mój bark, a zaraz potem opadły na stronnice. Chyba nie zdawała sobie sprawy, jak piekielnie seksowne bywają dziewczyny z pasją. Ta konkretna, w przydługiej, dużo za dużej koszuli, oplecionej szerokim pasem wokół jej wąskiej talii. Dziewczynie zdawało się nic nie przeszkadzać w tym obrazku. Odruchem poprawiła wolną ręką kosmyki włosów (widziałem to niemal na zwolnionym tempie), palcem drugiej dłoni wskazując na tekst, przesuwając opuszkiem po wierszu.
- To nie miałoby sensu, gdyby nie wytłumaczenie jakie znalazłam w necie.
Pochyliła się nad stołem po telefon stawiając go obok książki, a chwilę potem wyprostowała się i oparła biodrem o krawędź stołu, splatając ręce na piersi, kiedy wyczekiwała z niecierpliwością mojej reakcji. Ekkheeem… no tak. Czasem zapominało się przy niej odezwać. Widać była wyraźnie zafascynowanie przedmiotem jej zajęcia, tak samo, jak mój podziw nad jej entuzjazmem. 
- Dzieci Nocy, nieśmiertelni, wampiry – wyręczyłem ją w czytaniu na głos, dzieląc się z nią samą tematem jej zainteresowania, a zaraz potem ten entuzjazm w niej na chwilę opadł, kiedy przerzuciła swoje dotychczas jednotorowe myślenie na inny cel.
- XXI wiek, huh? – powtórzyła za moją ironiczną wstawką z wejścia, którą ją powitałem, poprawiając mi krawat pod szyją. – Łatwo się pomylić kiedy wyglądasz jak żywo wyciągnięty z epoki wiktoriańskiej.
Acha, i uwieńczenie dyskusji, drobna złośliwość. Na to czekałem.

— O niej w kilku słowach. Od rumuńskiego przyjaciela


Lorem ipsum dolor sit amet, consectetur adipisicing elit, sed do eiusmod tempor incididunt ut labore et dolore magna aliqua. Ut enim ad minim veniam, quis nostrud exercitation ullamco laboris nisi ut aliquip ex ea commodo consequat. Duis aute irure dolor in reprehenderit in voluptate velit esse cillum dolore eu fugiat nulla pariatur. Excepteur sint occaecat cupidatat non proident, sunt in culpa qui officia deserunt mollit anim id est laborum. Lorem ipsum dolor sit amet, consectetur adipisicing elit, sed do eiusmod tempor incididunt ut labore et dolore magna aliqua. Ut enim ad minim veniam, quis nostrud exercitation ullamco laboris nisi ut aliquip ex ea commodo consequat. Duis aute irure dolor in reprehenderit in voluptate velit esse cillum dolore eu fugiat nulla pariatur. Excepteur sint occaecat cupidatat non proident, sunt in culpa qui officia deserunt mollit anim id est laborum.

— Pamiętnik, Nastające ciemne czasy


Ciekawostki

— Choć jest czarownica, nauczycielką, z podstawowych czarodziejskich przedmiotów: Zaklęć, Transmutacji, Obrony Przed Czarną Magią, czy Eliksirów jest słabsza od niejednego ucznia,
— miłośniczka Historii Magii i Starożytnych Run - zafascynowana archeologią,
— zna wiele języków, w tym wiele starożytnych lub wymarłych, takich jak: starogrecki, hebrajski, łacinę; w podstawie: niemiecki, rosyjski, ukraiński; bardzo dobrze: angielski; rodowicie: węgierski,
— przez wielu porównywana do charłaków; swoją słabą znajomością magii budująca złą renomę o swojej szkole wśród osób wcześniej nieznających Instytutu Czarownic z Salem,
— na naukę w Salemskim instytucie zdecydowała się dość późno, bo w wieku piętnastu lat, szczęśliwie list ze szkoły nie miał na sobie zapisanej daty ważności,
— Quidditch podobnie jak i wiele innych czarodziejskich dziedzin jest jej piętą Achillesową, choć w przeciwieństwie do innych - ten odbija się echem w jej pamięci - wspomnieniem pierwszego treningu Quidditcha i przylegającego od tej pory do niej przydomka nie tylko chodzącej, ale też i latającej sieroty,
— oblała pięciokrotnie egzamin z teleportacji, kolejny raz do niego nie podchodziła,
— nie potrafi wyczarować patronusa,
— po skończeniu instytutu magicznego w Salem, wybrała się na mugolską uczelnię wyższą studiować archeologię; praktyki po studiach brała w Brazylii i Rumunii, wśród czarodziei, łącząc pasję do archeologii, starożytnych, magicznych run i historii magii,
— w czasie swoich praktyk spowodowała wypadek, w którym nieodwracalnie zmieniła swój kolor włosów z kasztanowego na ciemny, złocisty blond (którego próbuje się pozbyć do dziś - bezskutecznie – zaklęciami i Eliksirami, czy innymi, co rusz nowymi, niekonwencjonalnymi metodami),
— w Londynie osiadła dopiero dwa lata temu po zatrudnieniu się w Hogwarcie, 
— w wyszukiwaniu informacji i przekopywaniu bibliotek nie ma jej równych; gdyby urodziła się w czasach, kiedy skrybom i bibliotekarzom powodziło się lepiej – pewnie okrzyknięto by ją lepszą sławą niż dzisiaj,
— co bywa w świecie czarodziejów wyjątkowym utrapieniem – boi się duchów,
— wiecznie gubi swoją różdżkę,
— po stronie Zakonu Feniksa.

Irina Magyar
Irina Magyar


Liczba postów : 2
Wiek : 31 lat
Skąd : Londyn
Zawód : znawczyni historii magii i starożytnych run
Poparcie : Zakon Feniksa

https://silencio.forumpolish.com/t315-irina-magyar#840

Powrót do góry Go down

Powrót do góry


 
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach